Kiedyś musiało do tego dojść. Wiadomo, że dawniej wszystko było lepsze, a skrzaty mniej sikały do piwa. Gry też były lepsze… albo ja byłem młodszy. Prawdopodobnie to drugie ale pozwolicie, że dzisiaj opowiem jak się grywało na planszy w XX wieku, oczywiście jest to całkowicie mój punkt widzenia ówczesnej rzeczywistości i moja historia, w której wiele rzeczy zostanie pominięte, a niektóre mogą być celowo przejaskrawione. Taka już natura snucia opowieści.
Z lektury wiem, że w wielu przypadkach zainteresowanie grami planszowymi i role playing wywołały na początku lat osiemdziesiątych teksty zamieszczane w magazynie „Razem” przez Jacka Ciesielskiego. Sam czekałem z niecierpliwością na każdy kolejny numer licząc na to, że znajdę w nim opis ciekawej, a przede wszystkim rozbudowanej gry pozwalającej spędzić długie godziny na eksploracji, walkach i intrygach. Oczywiście opisy czy recenzje w szybkim tempie przestały wystarczać i wszyscy wokół zaczęli kombinować w jaki sposób dorwać się do takich gier i spróbować w nich swoich sił. Z pomocą przyszły wydawnictwa Encore, Sfera oraz oczywiście pomysłowość polskich graczy. Tempo i łatwość z jaką gry rpg oraz planszówki wkroczyły na nasz rynek to przede wszystkim zasługa graczy i miłośników fantastyki oraz fantasy. Tak się złożyło, że duża część tego prężnie działającego środowiska dzieliła swoje zainteresowania pomiędzy literaturę i gry. Spotkania na konwentach i w klubach, a stąd już tylko krok do podjęcia różnorodnych inicjatyw i popularyzacji takich form spędzania czasu wolnego. Fakt, że czasu miałem zdecydowanie więcej, nikt jeszcze wtedy nie dotarł do etapu „mieszkania w pracy”. Czytało się książki, spotykało, grało, a czasem nawet siadało przed komputerem w rodzaju Spectrum, Commodore czy Atari, na Amigę przyszedł czas później. Wbrew pogłoskom, że świat przed internetem nie istniał mogę zaryzykować tezę – że było inaczej, tylko smoki jak zwykle wymierały.
Moje pierwsze planszówki to produkty wydawnictwa Encore, które z dzisiejszej perspektywy były zwyczajnie słabe ale wtedy dały mi wiele radości i zajęły wiele mile wspominanych godzin. Encore „zasypało” nasz ówczesny, ubogi rynek planszówkami w których dominująca rolę odgrywały żetony, czasami setki żetonów. Jak dzisiaj spojrzy się na jakość wydawanych gier i tworzących je elementów to często nie można zamknąć ust z podziwu dla inwencji grafików i użytych materiałów. Krótko mówiąc, było wówczas ubogo. Plansza przeważnie miękka i te setki żetonów ale cóż kiedy człowiek i tak grał. Dobrze pamiętam „Labirynt śmierci”, który można śmiało podpiąć pod późniejsze dungeon crawlery. Mieliśmy sześciu śmiałków (można było samemu prowadzić sześcioosobową drużynę – co też namiętnie czyniłem) którzy w poszukiwaniu skarbów i sławy włażą w labirynt podziemnych korytarzy pełnych pułapek i potworów dążąc do Czarnych Wrót. Plansza powstawała losowo z dokładania kolejnych elementów korytarzy, co trzeba uwzględnić za zaletę. Naszych bohaterów ustawialiśmy w dwóch szeregach na szerokości korytarza i gdy pierwszy szereg walczył za pomocą narzędzi siekąco-miażdżących drugi zajmował się ostrzałem wroga i obrzucaniem go czarami. Wyniki zależały od rzutów kostką co czasem potrafiło nieźle sfrustrować. Nic więcej dobrego o tym tytule powiedzieć nie mogę ale bawiłem się do czasu aż spragniony nowych wrażeń nie dorwałem kolejnych.
Wspomnę w kilku słowach o tych tytułach. „Bitwa na polach Pellenoru” to planszowa adaptacja batalii pod Minias Tirith znanej oczywiście z „Władcy Pierścieni”. Wielka plansza i steki żetonów oddziałów ale kilkanaście podejść i kilka nieprzespanych nocy było. Jeden z nas dowodził armią Mordoru, drugi Gondoru i Rohanu a wszystko to przy przeglądaniu tabel i turlaniu kostką. Były też znane z kart książki postacie, które potrafiły sporo namieszać na polu bitwy. Graliśmy również w wydaną przez Encore „Wojnę o Pierścień” ale tutaj już nie było tak wesoło i muszę przyznać, że z rozgrywek nic praktycznie nie pamiętam, czyli nie wszystko działało jak powinno i zabrakło emocji. Więcej czasu spędziłem podczas zabawy w „Ratuj swoje miasto”. Jeden z graczy tworzy „potwornego potwora”, który rusza niszczyć wszystko co spotka na drodze, zaś drugi ewakuuje ludność cywilną, dowodzi policją i wojskiem oraz, krótko mówiąc, robi co się da aby potwór zniszczył tak mało jak to tylko możliwe. Wspominam z sympatią. „Bogowie Wikingów” to również tytuł, przy którym było całkiem miło. Ostatnia bitwa skandynawskich bogów – Ragnarok, w której pierwszy gracz kieruje bogami Asgardu, a drugi Lokim i jego bandą. Firma Encore wydała jeszcze kilka innych tytułów ale albo nie grałem, albo o nich zapomniałem. Nie zapomniałem jednak o ich wielkim „przeboju”, grze – „Gwiezdny Kupiec”. Ile nocek i dni straciliśmy na uprawianie kosmicznych wojaży, handlu i nielegalnej działalności trudno sobie dziś przypomnieć jednak chwile te wspominam z sympatią. Gra stała się wówczas sporym przebojem pomimo tego, że do łatwych nie należała. Przeznaczona dla dwóch do sześciu osób (przeważnie graliśmy w 4-5), które wcielały się w kosmicznych biznesmenów kupujących statki kosmiczne i handlujących pomiędzy sześcioma układami gwiezdnymi. W grze występowały cztery surowce, których cena ulegała stałym zmianom, w zależności od popytu i podaży. Sporo było zamieszania z liczeniem tych cen ale wrażenie niezapomniane. Można było również zająć się przemytem, piractwem kosmicznym lub budowaniem fabryk i magazynów. Na owe czasy był to dla nas prawdziwy przełom pomimo, że kostka odgrywała sporą rolę, a i wertowanie licznych tabel zajmowało czas. Zdecydowanie nasza gra numer jeden.
Do czasu!. Do czasu kiedy firma Sfera na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wypuściła grę „Magia i Miecz”. Tytuł, który do dzisiaj cieszy się ogromną popularnością. Wówczas była to polska wersja drugiej edycji gry Talisman wydawnictwa Games Workshop. Co ciekawe, gra na naszym rynku pokazała się wtedy z całkowicie zmienionymi grafikami, które do dzisiaj przez wiele osób są uważane za lepsze od ówczesnych oryginałów. Sfera poszła za ciosem wydając również dodatki: Jaskinia, Podziemia, Miasto, Smoki i w Kosmicznej Otchłani. Spędziliśmy nad planszą do Magii i Miecza tyle godzin, że dzisiaj już bez większego entuzjazmu siadam do kolejnej edycji Talismana, ale nadal uważam, że warto. Sfera wypuszczała również tak zwane minigry, z których dwie nadal mam. „Potyczka” i „Kosmiczna Wojna”. „Potyczka” to także sporo zabawy. Na heksagonalnej planszy stawiamy przeciwko sobie wojowników ewentualnie potwory i za pomocą broni siecznej oraz dystansowej rozgrywamy między nimi walkę. Postacie mają siłę, zręczność wybierają broń, zbroje i stosują odpowiednią dla siebie taktykę. Areny spływały wówczas krwią, a ja powoli zaczynałem wkraczać w świat gier fabularnych za sprawą Wydawnictwa MAG i czasopisma Magia i Miecz ale na opowiadanie o Kryształach Czasu czy Warhammerze może przyjdzie pora innym razem.
Deser